W czasie podejścia warto co jakiś czas spojrzeć za siebie.
Kilka lat temu (i +20kg temu ;-) ) wejście na Jaworzynę wydawało się trudne. Dzisiaj, z plecakiem, wrażenia zupełnie inne. Podejście jak podejście, nic trudnego. Jest sucho, świeci słońce ale nie ma upału. Sama przyjemność.
Na podejściu powinien być znak oznaczający połowę Głównego Szlaku Beskidzkiego - chciałem przy nim fotkę. Ale niestety przeoczyłem. Trudno, połowa zaliczona, ze znakiem czy bez.
Przed szczytem znajduje się Diabelski Kamień, wg miejscowej legendy zrzucony przez diabła. Legenda jak legenda, jakoś trzeba sobie wytłumaczyć skały, które faktycznie wyglądają jakby je ktoś tu zrzucił.
Na szczycie tłoczno (tłum kolejkowy), ale udaje się znaleźć ławeczkę z boku. Mamy widok na Beskid Niski, podobno widać aż po Bieszczady. Z drugiej strony Tatry
Po odpoczynku idziemy do schroniska na Hali Łabowskiej długim szlakiem w paśmie grzbietowym - to co najprzyjemniejsze w wędrowaniu. Cień lasu w ciepły dzień, lekko z górki / pod górkę, mało turystów. Chwilo trwaj!
W paśmie grzbietowym poprowadzono biegowe trasy narciarskie. Dobrze, oznakowane, co chwilę orientacyjne mapki i odległości do punktów pośrednich. Ale wśród licznych znaków dla narciarzy zauważyłem i taki - szlak różowy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz