Analytics

English blog

Snufkin - my blog in English

Hello English speakers , My blog is in Polish and it will stay that way. You can use the Google translate widget provided. This said, I have...

19 gru 2020

Perć z drabinką, cesarska poczta i recykling słupków granicznych czyli ... Biskupska Kupa


Gdzie poza Tatrami i Babią Górą jest szlak prowadzący percią? Gdzie jest wieża Kaisera Franza Josefa? Gdzie schroniska pilnują drewniane rzeźby? Gdzie jest Piekiełko i Złodziejska Droga? To wszystko w małych i niskich, ale atrakcyjnych Górach Opawskich, a konkretnie na szlaku na Biskupią Kopę, zwaną przez naszych sąsiadów z Czech Biskupską Kupą.

Wieża Franza Josefa na Biskupiej Kopie

Mapa wypraw organizowanych przez Klub Włóczykijów wykazuje koncentrację pinezek w Polsce południowo-wschodniej. Tym razem jednak wybraliśmy się na południowy zachód, na najwyższy szczyt Gór Opawskich, Biskupią Kopę, 890m n.p.m..

Widok spod Biskupiej Kopy

Powody miałem dwa. Po pierwsze, przez ostatnie trzy lata spędzałem święta Bożego Narodzenia w Pokrzywnej i świąteczne wejścia na Biskupią Kopę stały się moją świecką tradycją. Po drugie, ostatnie wycieczki to szczyty w Koronie Gór Polski (TurbaczŁysica, Mogielica, Czupel, Lubomir, Skrzyczne) a Biskupia Kopa w tym spisie się znajduje. 

Trasę ułożyłem krótką - zaledwie 13,5km, dzięki czemu na wyprawę w ostatnią grudniową sobotę przed świętami zdecydowało się aż 10 osób. W tym nasz przewodnik z Zakliczyna, 13-letni Piotruś. 

Jechaliśmy w 3 auta, z 3 różnych miejsc, a na parking w Pokrzywnej (przy parku rozrywki Rosenau) dojechaliśmy prawie równocześnie. Mam gen punktualności i cenię tę cechę u innych.

Szlak na Gwarkową Perć

Pogoda była rewelacyjna - ok zera, ale czyste, błękitne niebo. Po 45min ściągaliśmy kurtki i już do końca dnia nie były potrzebne. Ruszyliśmy niebieskim szlakiem prowadzącym do Gwarkowej Perci. Tak, perci. Nie tylko Tatry i Babia Góra. Góry Opawskie, choć niskie, też mają swoją perć. Co prawda sztuczną (wyrobisko kamienia), ale też się liczy. W pokonaniu perci pomaga ok. 11m metalowa drabinka. Nic trudnego, ale dla osób z lękiem wysokości może to być wyzwanie.

Gwarkowa Perć

Po pokonaniu perci podeszliśmy do... Piekiełka. Taką nazwę nosi niewielkie zagłębienie w kamieniach. Od Piekiełka żółtym szlakiem doszliśmy do Górskiego Domu Turysty (nie schroniska!) pod Biskupią Kopą. Rozległe widoki i słoneczna pogoda zdecydowanie wpływały na humory grupy. 


Rzeźby pod Domem Turysty pod Biskupią Kopą

Po krótkim popasie i sesji zdjęciowej z licznymi tam drewnianymi figurami, poszliśmy na Biskupią Kopę. Prowadził nas szlak czerwony, będący częścią Głównego Szlaku Sudeckiego. Rok temu ta informacja była dla mnie inspiracją do przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Znajdujemy też informacje o legendach Księstwa Nyskiego. Jedna z nich mówi o skrzacie Ludoszy, który najpierw pozwolił lokalnemu chłopakowi, Jaśkowi, znaleźć skarb na Kopie, a potem złośliwie zamienił go w głaz. 

Biskupia Kopa jest na Głównym Szlaku Sudeckim oraz reklamuje legendy księstwa nyskiego

Na szczycie kopy znajduje się XIX-wieczna wieża strażnicza im. ... cesarza Franza Josefa. Wieża strzegła granicy austraicko-pruskiej. Wcześniej napotkaliśmy recyklingowany... słupek graniczny. Teraz oznaczający granicę polsko-czeską, ale pod literką P namalowaną czarną farbą wyraźnie widać i wygrawerowaną w granicie literkę D. D jak Deutschland - przed IIWŚ biegła tędy granica niemiecko-czechosłowacka.

Recyklingowany słupek graniczny pod Biskupią Kopą

Na szczycie niektórzy z nas skusili się na dobre i tanie czeskie piwo. Znajdująca się tam budka, oprócz sprzedaży piwa, służy jako placówka pocztowa - z cesarską historią. Przy zamawianiu piwa nie obyło się przy tym bez faux pas - Zlatý Bažant - nie jest czeski, tylko słowacki, a na dodatek należy do koncernu Heineken. Co pan w budce nie omieszkał nam wytknąć. Przy okazji, pan Mirek prowadzi wojnę z czeską gminą Zlate Hory o... możliwość postawienia schroniska. Informuje o tym duża tablica w j. czeskim i polskim. 

Budka z piwem na Biskupiej Kopie ma cesarską historię

Jak pan Mirek schronisko na Biskupiej Kopie budował

Spod wieży szliśmy dalej szlakiem czerwonym, przy czym od przełęczy pod Kopą podzieliliśmy się na dwie grupy. Moja grupa poszła do końca czerwonym, tzw. Złodziejską Drogą przez Srebrną Kopę i Górę Zamkową (trzy dodatkowe podejścia i zejścia) a część wybrała szlak żółty, łagodnie trawersujący oba szczyty. Przy okazji warto wspomnieć, że Góry Opawskie mają dość gęstą sieć szlaków. Z okazji moich wcześniejszych świątecznych pobytów przeszedłem wszystkie.

Srebrna Kopa

Na parkingu pierwsza była grupa czerwona :-)


15 gru 2020

Klimczok i nieokreślona pora roku

Marzyła mi się trasa lekka, łatwa i przyjemna, z możliwością mini biwaku w dowolnie wybranym miejscu na szczycie, dlatego pewnego sobotniego poranka, 12.12.2020 r. znalazłam się wraz z grupką Włóczykijów w Szczyrku. Moi towarzysze, wprawieni w boju, zaplanowali sobie swoją wędrówkę na ponad 20 kilometrów (wyszło im w sumie koło 28), a ja spokojnie, własnym, żółwim tempem wyprawiłam się na moją ukochaną górkę, czyli Klimczok, w dumnej samotności. A co, to już moja 9 wyprawa w góry, co to dla mnie wyprawa w pojedynkę od początku do końca :) 

Moja trasa zaczęła się mało przyjemnie, chodnikiem obok ruchliwej ulicy. Cóż, wdychanie spalin posłużyło zamiast kawy na pobudzenie organizmu i zaczęłam po prostu szybciej przebierać nogami. Na szczęście wkrótce trasa zaczęła wieść pod górkę, między domami. Samochodów nie zanotowałam, za to mogłam zacząć ostrożnie podziwiać spektakl przyrody pod tytułem: czy to jesień, czy to zima:



Jedno oko wbite w telefon z włączoną mapą turystyczną, lepiej dmuchać na zimne i kij z tym, że trasa jest aktualnie prosta jak drut i nie ma możliwości zabłądzić. O nie, proszę państwa, nie ze mną takie numery ;) Drugie oko skierowane pod stopy, bo betonik z krateczką (nie mam zielonego pojęcia jak to się uczenie nazywa), nie jest najwygodniejszym terenem spacerowym, a do tego miejscami był śliski i trzeba było nieco uważać, gdzie stawia się stopy. 

Tak więc pokonuję drogę nie zwracając większej uwagi na okolicę. Zbliżam się do punktu, w którym powinnam zmienić szlak z żółtego na czerwony, czas najwyższy rozejrzeć się po otoczeniu, zresztą jakoś tak nagle jasno się zrobiło… Podnoszę wzrok i z ekscytacji zapominam na chwilę jak się oddycha. O tak, takie widoki warte są pobudek bladym świtem i dyrdania pod górkę:



Skoro już tu jest tak pięknie, to wyżej może być tylko lepiej. Szukam czerwonego szlaku. O, jest znak na drzewie, czas w drogę. Przyroda nadal niezdecydowana co do pory roku. Jest i jesień:

I zima:


I jesienio-zima:


Z tego wszystkiego zapomniałam patrzeć na mapę i co się okazało? Ano, jakimś cudem zdołałam zejść ze szlaku. Na szczęście wystarczyło zejść parę kroków w dół i przejść sobie na biegnący równolegle właściwy szlak pomiędzy rzadziej rosnącymi drzewami. Słoneczko, ni to jesień, ni to zima, standardowa, kamienista, górska ścieżka. 



Za to ciężko pokonywać wysokość skoro człowiek ciągle ogląda się do tyłu, no, ale jak nie podziwiać takich widoków:


W końcu jednak wyszłam na górę. To jeszcze nie szczyt, choć jest już blisko, ale tutaj trasa dłuższy czas wiedzie praktycznie płasko. Bardzo przyjemny dla oka i mało męczący dla nóg odcinek:




W końcu docieram na Klimczok. A właściwie pod Klimczok. Hmmm, do tej pory to ja po tym stoku schodziłam, a tu trzeba wspinać się do góry. Cóż, nie po to tu szłam, żeby biwakować pod szczytem. Idę. Mijam skalny ogródek, mimo że widziany już po raz trzeci, nadal cieszy. Tym razem postanowiłam odnaleźć kamyczki z trzech najwyższych szczytów na literę „M”. Oto wynik poszukiwań:




No i jest szczyt. Ludzi sporo, na szczęście robią obowiązkowe fotki i zmykają w stronę schroniska. Mnie schronisko do szczęścia nie potrzebne. Mam swoją ukochaną górę i kawał folii bąbelkowej do siedzenia, w termosie wciąż gorącą herbatę, zapas kanapek. Żyć, nie umierać. 




Miałam sporo czasu, by delektować się widokami. Moja króciutka trasa, w porównaniu do wyprawy pozostałych Włóczykijów, pozwalała mi na spokojny relaks na lekko przysypanej śniegiem trawie. Swoją drogą, folia bąbelkowa to świetny wynalazek, mimo prawie dwugodzinnego siedzenia na śniegu nie czułam zimna. Ludzie, niczym fala, nadpływali i odpływali, czasem byłam  jedną z tłumu, czasem miałam szczyt dla siebie. Fantastyczne uczucie, przestać się spieszyć, przestać pędzić od punktu „a” do punktu „b” i móc spokojnie usiąść i po prostu patrzeć na góry. Moją sielankę przerwało w końcu pojawienie się grupki panów, którzy rześkimi głosami wymieniali opinie na różne tematy, używając przy tym przekleństw niczym przecinków. Niestety, nie zanosiło się, że wkrótce sobie pójdą, wobec czego to ja zwinęłam manatki i wolnym krokiem ruszyłam w powrotną drogę, przystając co chwilę, by zrobić kolejne zdjęcia:




Tak łatwego szlaku powrotnego to jeszcze nie miałam. Szlak niebieski to dosłownie spacerek, i choć szłam tempem mega żółwim, gdyż ze szczytu zeszłam nieco wcześniej niż planowałam, to i tak pokonanie tej trasy nie zajęło mi dużo czasu. Część drogi super, w lesie, po bokach góry, przede mną góry. Potem już asfaltem między domami, ale też całkiem miło:



Niestety, później droga powrotna biegła poboczem mega zawijanej ulicy bez chodnika. Za to mogłam nadal podziwiać jesienno-zimowe drzewa i zerknąć na Sanktuarium "Na Górce", gdzie akurat dzwoniły dzwony:



Szczyrk. A jeszcze przynajmniej godzina do powrotu pozostałych Włóczykijów, a chwilę później na dodatek odczytałam wiadomość, że wydłużyli sobie trasę i będą nieco później niż początkowo planowali. Cóż, trudno, trzeba by coś z z sobą zrobić. Knajpki pozamykane, usiąść i poczekać się nie da, ale to w końcu miasto turystyczne, musi tu być coś jeszcze do zobaczenia. O, deptak nad Żylicą brzmi fajnie. Hmm, podobno to ładne miejsce, ale najwidoczniej nie o tej porze roku. Nie ma mowy, żebym tu została przez ponad godzinę:



Szukam dalej. Wyciąg, góra, jaskinia…Fajnie, tylko, że ja nie mam pół dnia a jakąś godzinę z groszami. O, jakiś wodospad niedaleko. Idę tam. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Wodospad może niepozorny, ale całkiem urokliwy, a jeszcze stoi sobie koło niego ławeczka, jak na zamówienie. Folia bąbelkowa znów się przydała. Rozsiadłam się wygodnie, popijając resztki herbaty i przegryzając batonikiem. Ciekawy był kontrast między poprzednią ciszą w górach, niekiedy przerywaną tylko śpiewem ptaków, a hukiem spadającej wody, zagłuszającym prawie wszystko. I jedno i drugie miejsce pozwoliły mi na wyciszenie kłębiących się myśli, choć każde zrobiło to w odmienny sposób:



Czas upłynął mi błyskawicznie, nawet nie zauważyłam kiedy minęła godzina  i trzeba było ruszać w stronę miejsca zbiórki. Włóczykije bardzo trafnie określili swój czas powrotu, spóźniając się w stosunku do podanego w wiadomości czasu zaledwie 2 minuty i można było oficjalnie zakończyć sobotnią wyprawę. Czekał nas już tylko powrót do domów i wspominanie i relacjonowanie innym swoich przeżyć. No i komponowanie wpisu na bloga, oczywiście :)

Podsumowując, trasa naprawdę okazała się lekka, łatwa i bardzo przyjemna. Jest do przejścia dla każdego, kto może się nieco powspinać pod górkę, nie stawia ona żadnego wyzwania nawet dla kondycji miejskiej, za to przy dobrej pogodzie praktycznie przez całą drogę można podziwiać widoki.

Ta pętelka oficjalnie ląduje na mojej top liście górskich tras spacerowych. Ciekawie będzie tu wracać o różnych porach roku i obserwować jak zmienia się otoczenie. Na szczęście mam dość blisko :)

A na koniec mała zachęta, by odwiedzać Klimczok:



Od Admina - dla porządku mapa trasy: