Niagara, Włóczykij, Pizza i Ruiny
Czy te słowa coś łączy? Owszem, są one podsumowaniem tego, co
najmocniej utkwiło mi w pamięci jeśli chodzi o wycieczkę
Włóczykijów 11.11.2020 r. Tym razem padło na wyprawę do
Skamieniałego Miasta w Ciężkowicach, Jamnej, Zakliczyna i
Melsztyna. Czemu właśnie te słowa będą stanowić klucz do
pamięci, jeśli będę chciała wrócić wspomnieniami do tego dnia?
O tym w poniższym opisie.
Część pierwsza, z
prawdopodobnych trzech, wyjaśni, co Niagara ma wspólnego ze Skalnym
Miastem w Ciężkowicach.
Zaczynamy wysiadając
z samochodów na parkingu przed Skamieniałym Miastem tuż przed
godziną 9. Humory dopisują, pogoda też. Co prawda słońce nie
raczy się ukazywać zza chmur, jest jesienny, chłodny ranek więc
czapki i rękawiczki wcale nie są przesadą, ale nie pada. Chodzenie
w deszczu nie jest szczególnie przyjemne, a zwłaszcza, gdy celem
wyprawy są łącznie aż cztery miejsca. Dobrze, że tym razem
będzie mi to oszczędzone.
Zaczynamy
poszukiwania Czarownicy, kobiety zamienionej w skałę za
złorzeczenie księdzu spieszącemu do chorego, jak mówi legenda. Wchodzimy do ratusza tej pani wspinając się po zasypanych liśćmi
schodkach.
Mijamy strażników uwięzionych w ławce. Pani Strażnik i Pan
Strażnik, bo druga rzeźba jest wyraźnie płci męskiej ;)
obrzucają nas groźnym wzrokiem, ale nie przejmujemy się tym i
idziemy dalej.
Przejście przez most nad ulicą dostarcza przyjemnych wrażeń w
postaci nieco przymglonego widoku, na wodę, drzewa i majaczące na
horyzoncie domy. Zdecydowanie lubię takie widoki :)

Przyznaję bez bicia, że samą Czarownicę kompletnie przegapiłam.
W podekscytowaniu gapiąc się dookoła i cykając fotki wszystkiemu
co się rusza i nie rusza, jakimś cudem zdołałam zapomnieć o
rozejrzeniu się za tą skalną panią i dopiero przeglądając
zdjęcia zorientowałam się, że owszem, uwieczniłam przy okazji
ścianę północno-zachodnią tej skały. Czarownicy nie dostrzegłam, może z innego punktu ją widać. Albo właśnie poleciała na sabat ;)
Obejrzawszy, a raczej w moim przypadku nie obejrzawszy, Czarownicę,
wracamy się tą samą drogą na parking i kawałek dalej wkraczamy
do Skalnego Miasta. Czekam na to niecierpliwie, formacje skalne w
ciekawych kształtach to coś, czego jeszcze nigdy nie podziwiałam,
spodziewam się miliona fotek i miliona rzeczy do późniejszego
wspominania.
Zaczynamy przyjemną drogą przez las i wkrótce dochodzimy do
pierwszej formacji skalnej, którą jest Warownia Dolna, a kawałek
dalej jest jej siostra, Warownia Górna. Według legendy były to
kiedyś baszty ze strażnikami strzegącymi obywateli miasta przed
zagrożeniami. Widać nie wywiązywali się ze swoich zadań
należycie, bo gdy nadszedł dzień sądu i kary za grzechy, baszty
zostały zamienione w kamień tak, jak całe miasto. Legenda ciekawa,
przy odrobinie uporu faktycznie można doszukać się w skałach
podobieństwa do baszt, głównie przez wgłębienia podobne do
okienek w przypadku Warowni Dolnej, natomiast Warownia Górna wymaga
od patrzącego maksimum dobrej woli, by dostrzec w niej jakiś
konkretny kształt. Szkoda tylko, że skałom oberwało się od ludzi
czujących przymus, by oznaczyć przemierzany teren. Cóż poradzić,
można się irytować, albo zaakceptować powyższy fakt. Zamiast
poddawać się złości na ludzką bezmyślność postanowiłam
przemianować sobie niczego nie przypominającą mi Warownię Górną
na „Nelly”, na cześć nieznanego autora/autorki namazanego podpisu. A co!


Wędrujemy dalej. Trochę delikatnych wzniesień, trochę
ostrzejszych, na szczęście przewidziano pomoc dla wycieczkowiczów
i zawsze, gdy zaczyna się solidniejsze podejście można liczyć na
schody.
Czeka nas spotkanie z Orłem. Hmm, orzeł? Przysięgam uroczyście,
że obeszłam tę skałę z każdej strony, ale żadnego orła nie
dostrzegłam. Może odleciał…
Za to po drodze minęliśmy skałę, która skojarzyła mi się mocno
z głową słonia, albo innego zwierza z trąbą. Taki gratis :)

Pogoda nam sprzyjała, ale było zimno. Przydałyby się rękawiczki,
niestety, nie zabrałam ich ze sobą. Ale co to? Rękawiczka na
skale, szkoda, że tylko jedna…

Zastanawia mnie ilość wysiłku, jaki musieli włożyć ci, którzy
ryli w tej skale swoje podpisy. Skłonności do oznaczania przebytych
miejsc inaczej niż robiąc zdjęcia nigdy nie miałam, więc nie
wiem,a le nie wydaje mi się, by było łatwo i szybko.
Zdumiewające, ile pracy ludzie skłonni są włożyć, byle tylko
zostawić taką „pamiątkę”.
Idąc dalej trafiamy do piekła, i to za życia. Spokojnie, to tylko
czerwona skała, zwana Piekiełkiem. Interesującą barwę nadają
jej pstre łupki w niej występujące, bo sama skała zbudowana jest
z ciężkowickiego piaskowca. Wygląda bardzo ciekawie, rozumiem skąd
skojarzenie z osmaleniem przez piekielny ogień. Słusznie jednak
nazwano ją Piekiełkiem a nie Piekłem, bo nie jest zbyt duża. Mam za to trop, skąd wydobywa się ten ogień, z pewnością, to właśnie
z otworu na dole. Jak nikt nie patrzy, wydobywa się stamtąd płonąca
siarka ;)
Spacery przez jesienny las są jedną z moich ulubionych czynności.
Nigdy, poza ta porą roku, nie można liczyć na taką obfitość
barw. Czerwone, zielone, żółte, pomarańczowe, drzewa z liśćmi,
drzewa bez liści, dla mnie to bardzo wysoka pozycja na liście
widoków sprawiających mi radość.

Ciesząc się widokami zmierzam wraz z grupą naprzód i odkrywamy
kolejną formację skalną. To Borsuk, który nijak mi Borsuka nie
przypomina. Wygląda w moich oczach raczej jak żółw, ale nie będę
się upierać. Z tą skałą związana jest ciekawa legenda.
Niezwykle skąpy rycerz w skalnej szczelinie gromadził swoje skarby.
A ponieważ bardzo się bał, że ktoś mu je ukradnie, starał się
nie oddalać od swoich bogactw ani na krok, pilnując ich jak borsuk
pilnuje swojej nory. Pewnego razu, zmęczony ciągłym pilnowaniem,
ułożył się przed wejściem do skalnej komnaty i zasnął. Wówczas
spotkała go kara za chciwość i we śnie został zamieniony w
skalnego borsuka, by po wieczne czasy, przemieniony w skałę,
strzegł bezowocnie schowanych w skale kosztowności. Bezowocnie, bo
żadnych skarbów tam nie ma, sprawdziłam. No, może jeszcze wybiorę
się tam kiedyś z łopatą i sprawdzę jeszcze raz, ale cii… Nic
nie mówiłam ;)

Następne na liście są Piramidy. No nie wiem, piramid toto nie
przypomina, ale po krótkim poszukiwaniu w internecie doczytuję, że
chodziło według legendy o to, że egipski kronikarz, w czasie
swojej podróży po słowiańskich krajach, zauroczył się
ciężkowickimi skałami i wiernie odwzorował je na papirusie. Gdy
wrócił do Egiptu okazało się, że faraon właśnie zmarł i
głoszono konkurs na projekt grobowca. Spośród wielu propozycji
wybrano szkice owego kronikarza, przedstawiające Piramidy
Skamieniałego Miasta. Dzięki temu w dalekim Egipcie wzniesiono
budowle wzorowane na kształcie ciężkowickich skał. Legenda jest
ciekawsza od samych skał, które moim zdaniem nie przypominają
kompletnie niczego. Czuję się zawiedziona, ale przecież jeszcze
niejedno przede mną. Pełna nadziei na ciekawsze widoki idę dalej.
Baszta Paderewskiego. W 125 rocznicę urodzin Ignacego Jana
Paderewskiego, który związany był z tymi okolicami, skale nadano
nazwę na jego cześć i wmurowano na niej tablicę pamiątkową.
Wybór skały nie był przypadkowy, podobno z jej szczytu widać dwór
i park w Kąśnej Dolnej, które były własnością Paderewskiego
oraz gdzie mieszkał i tworzył. Podobno kształtem przypomina wieżę
strażniczą, ale ja znowu niczego takiego nie widzę. Moja
wyobraźnia nie chce w tej sprawie współpracować, może widziałam za mało baszt w życiu? Cóż, szkoda.
Na trasie znajdujemy też Cygankę. No nie, znowu nic nie widzę nic
szczególnego w tej skale, wrrr. Ale to akurat w porządku. Okazuje
się, że nazwa pochodzi stąd, iż oszukuje swoim wyglądem, nie
przypomina niczego konkretnego, i każdy może dostrzec w niej co mu
się żywnie podoba.
Biedny, popisany Grzybek, znowu nie jest w moich oczach żadnym
grzybkiem, czyżby zmęczenie? Albo bycie mieszczuchem, grzybki to ja widuję najczęściej pokrojone w zupie, a nie w środowisku naturalnym :)
Choć większość trasy to wspinanie się po korzeniach, kamieniach
i pomocniczych schodkach, nie brakuje też odcinków spacerowych. W
pewnym momencie wychodzi się z lasu i można podziwiać widoki.
Jeśli jeszcze kiedyś tu dotrę w sezonie cieplejszym, to tu właśnie
zrobię sobie piknik. Nawet przy zachmurzeniu jest co podziwiać, a
co dopiero, gdyby niebo było przejrzyste. Kocyk, koszyczek z
jedzeniem, i można tu siedzieć dłuższy czas sycąc i żołądek i
oczy.

Po drodze mijamy jeszcze Skałkę z Krzyżem, która wyróżnia się
tym, że na jej szczycie postawiono krzyż. Podobno miał przegonić
biesa, który oddawał się pijaństwu na szczycie i zabawiał się
zrzucając w przepaść podróżnych. Przy okazji pisania tego tekstu
i poszukiwaniu informacji o legendach tych skał dowiaduję się, że
przegapiliśmy coś istotnego. W środku tej skały znajduje się
otwór ze stopniami, pozwalający wyjść na szczyt skałki i
popatrzeć na panoramę okolicznych wzgórz, doliny rzeki Białej i
Ciężkowic, niestety, my tego nie odkryliśmy i powędrowaliśmy
dalej. Wielka szkoda, i być może powód, by tu wrócić, bo nawet widok z dołu i przy zachmurzeniu jest bardzo miły dla oka? Przy okazji wezmę łopatę ;)


No dobrze, skały skałami, czas na atrakcję dnia, która wyjaśni
skąd Niagara w tytule. Zmierzamy ku Wąwozowi Ciężkowickiemu, zwanego też Wąwozem Czarownic. Dla tych,
którzy chcą jedynie odwiedzić to miejsce, z pominięciem Skalnego
Miasta, jest tu niewielki parking, w pobliżu wejścia jest też miejsce biwakowe dla turystów. Przy wejściu do wąwozu, w bramie wita nas
drewniana pani i panowie. Czemu jednak ta pani płacze? Co ci panowie
nawywijali??


Droga przez las, schodki, a nawet dużo schodków. Chodzenie po lesie
wiąże się z niesamowitymi wrażeniami zapachowymi. Jako mieszczuch
nie jestem w stanie określić co tak pachnie, drzewa, liście,
rozpoznałam jedynie zapach grzybów, który był w pewnym momencie
tak intensywny, że gdyby zamknąć oczy człowiekowi wydawałoby
się, że jest na jakiejś grzybowej polanie. Jednak atrakcja dnia w
Ciężkowicach, wodospad, czekała na odwiedzenie. Byłam
podekscytowana niczym dziecko w Boże Narodzenie, jej, zaraz zobaczę
wodospad, uwielbiam wodospady. Kładeczka przez potoczek, zaczyna się
wąwóz...
O, już widać wodę, zaraz będzie...
...jest….
Eeee, z rynny po deszczu więcej wody leci niż z tej Niagary… Okolica piękna, może po deszczu, gdy wody jest więcej wodospad wygląda efektowniej, podobno zimą potrafi zmienić się w lodospad. Nawet czarownic, które podobno odprawiają tu swoje sabaty, aktualnie brak. Cóż, przynajmniej las dopisał. Co się człowiek napatrzył i nawąchał, to jego.
Podsumowując,
zwiedzanie Skamieniałego Miasta to przyjemna odskocznia od miejskiej
rzeczywistości. Ciekawe formacje skalne, choć czasem niczego mi nie
przypominały, i tak dostarczyły mi dużo radości. Jesienny las w
pełni swej chwały zachwycił niezmiernie. Wodospad zawiódł, ale
droga do niego z naddatkiem wynagrodziła rozczarowanie. Osobiście
bardzo lubię takie trasy, gdzie trzeba wdrapywać się po korzeniach
drzew, może to sentyment z dzieciństwa, gdy namiętnie ganiało się
po okolicznych pagórkach, pokonując podobne przeszkody, ale co
dobre dla jednego, będzie katorgą dla drugiego. Nie jest to trudna
trasa, ale trzeba być gotowym na wpinanie po kamieniach, korzeniach
i schodkach, jeśli za tym nie przepadasz, to taka wycieczka nie
przypadnie ci do gustu. Niby to nie góry, ale jakaś, przynajmniej
przeciętna kondycja jest potrzebna, przydają się dobre buty, a i
kijki mogą ułatwić drogę w niektórych miejscach.
Z tej części dnia
i tak najlepiej zapamiętam Niagarę, która Niagarą nie jest, i
nauczkę, że wyobrażenia a rzeczywistość to najczęściej dwie
różne sprawy :)
Część druga
wyprawy - wkrótce.
Ta sama wycieczka oczami admina Klubu Włóczykijów - zajrzyj tu (zdjęć mniej, ale za to mapka z trasą oraz lokalizacja parkingu.)
I jeszcze jeden opis, bez legend, ale za to mnóstwo fotek - autorki blogu "Siła do zmiany"