Analytics

English blog

Snufkin - my blog in English

Hello English speakers , My blog is in Polish and it will stay that way. You can use the Google translate widget provided. This said, I have...

21 lis 2020

Zimowa Mogielica i "wow" na Polanie Stumorgowej

Wieża widokowa na Mogielicy, 1170m n.p.m.

Stumilowy Las jest znany wszystkim fanom Kubusia Puchatka. Ale pewnie nie wszyscy moi szanowni czytelnicy wiedzą, że jest w Polsce Polana Stumorgowa. Jest przepiękna, absolutnie cudownie fantastyczna hala pod szczytem Mogielicy, otwierająca zapierający dech w piersiach widok na południe, płd-wsch. i płd-zac.h - czyli na Tatry, Gorce i Babią Górę.

Panorama z Polany Stumorgowej pod Mogielicą

Zacząłem post od środka, od kulminacji widokowo-wrażeniowej. Teraz po kolei. Klub Włóczykijów nie ma zwyczaju spędzania listopadowych sobót w ciepłym łóżeczku. Wstajemy przed świtem i jedziemy do miejscowości Jurków pod Mszaną Dolną, skąd wejdziemy na Mogielicę, (1170m n.p.m.), najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. Grupa dość liczna, trzy samochody (plus jeden, który niestety odpadł tuż po starcie) i towarzystwo śląsko-zagłębiowsko-galicyjskie.

Spotykamy się na parkingu przy zajeździe Mogielica w Jurkowie. Listopadowy poranek jest rześki (-2C), lekko zachmurzony. Przejdziemy krótką pętlę, 12,5km szlakiem + 2,5km drogą. Jest to nasz debiut w Beskidzie Wyspowym (nazwa nadana podobno przez Kazimierza Sosnowskiego, który patrząc na szczyty wystające ponad mgły, określił je jako 'wyspy').

Przekrój wiekowy - od 13 do 50+, różne warunki fizyczne i doświadczenie, ale wspólna pasja i chęć aktywnego spędzania czasu. Ruszamy w typowej jesiennej pogodzie i taki też jest krajobraz. Nic nie zapowiada zimy pokazanej w zajawce posta, poza lekko zmrożoną ziemią.


Szlak niebieski stopniowo pnie się w górę i dopiero pod samą Mogielicą można go nazwać stromym. Po drodze jesień powoli ustępuje miejsca zimie. W pewnym momencie, tuż przed skrętem szlaku w lewo pod szczyt, robi się wręcz bajkowo. Chmury które widzieliśmy na parkingu gdzieś zniknęły, niebo jest cudownie niebieskie a na drzewach szron. Tu można dywagować, która z Pań jest piękniejsza, Jesień Złota-Polska, taką jaką spotkaliśmy w Brennej czy Jesień Lekko-Zimowa, która niespodziewanie wyszła nam na spotkanie dzisiaj.



Na szczycie Mogielicy znajduje się drewniana wieża widokowa. Niestety jej stan techniczny nie pozwala na wejście. Ale to dobre miejsce na dobranie się do zabranych zapasów i grupowe zdjęcie (tego nie zobaczycie, zamiast tego fotki ze szczytu).


Wieża widokowa na szczycie Mogielicy


Z tabliczki dowiadujemy się o rozbiciu samolotu Luftwaffe w 1944. Bombowiec Heinkel 111 odbywał lot treningowy i rozbił się o stok Mogielicy. Do jego szczątków jako pierwsi dotarli partyzanci i odzyskali dwa karabiny maszynowe.

Z Mogielicy schodzimy szlakiem żółtym, który docelowo, przez Lubomierz i Kudłoń, prowadzi na Turbacz. Krótko po opuszczeniu szczytu, dość stromym, kamienistym zejściem, spotyka nas mega-przyjemna (mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą slang...) niespodzianka - wspomniana na początku Polana Stumorgowa z widokiem, że hej!



Widok z Polany Stumorgowej pod Mogielicą

Do tej pory szlak wiódł przez las, im wyżej, tym piękniejszy w jesienno-zimowej scenerii. Ale Polana Stumorgowa sprawiła, że ciężko było zebrać grupę do dalszej wędrówki. Byliśmy tam dokładnie w południe, co z jednej strony sprawiało kłopot przy robieniu zdjęć, ale z drugiej strony powodowało chęć jak najdłuższej kontemplacji wspaniałych widoków na Gorce, za nimi Tatry Wysokie i Zachodnie, trochę z boku Babią Górę a z drugiej strony Beskid Sądecki.

Dzień krótki, więc trzeba iść dalej. Ale po takich widokach wszystko inne to już tylko powrót na parking... Jeszcze tylko spojrzenie za siebie i fotka oszronionej Mogielicy:

Mogielica widziana z Polany Stumorgowej

Z kronikarskiego obowiązku, szlak prowadził nas przez dwa szczyty Krzystonów, z czego drugi to "tysięcznik". Na parking wróciliśmy szlakiem zielonym prowadzącym do miejscowości Półrzeczki (i tu nurtowało mnie pytanie, czy te pół rzeczki to połowa rzeki wzdłuż, czy może w poprzek...). 

Odejście szlaku zielonego do wsi Półrzeczki

Na koniec asfalt do Jurkowa, a wcześniej miejscowa fauna...


19 lis 2020

Blog który płaci autorom ORAZ czytelnikom


Poza Blogiem Włóczykijów prowadzę też od niedawna blog w j.angielskim na Publish0x. Ciekawa strona, bo portal płaci nie tylko autorom ale także i czytelnikom. Czytelnicy decydują jaki "napiwek" przyznać sobie a jaki autorowi. Napiwki pochodzą od wydawcy portalu (który zarabia na reklamach a przez płatności zachęca do odwiedzin, więc wszyscy na tym korzystają).

Mój Blog na Publish0x oczywiście podróżniczy


16 lis 2020

Bliskie spotkanie z niedźwiedziami w Bieszczadach

Co jakiś czas media donoszą o bliskich spotkaniach z niedźwiedziami w Bieszczadach czy Beskidzie Niskim. W 2017 elektryzowała wiadomość o turystach, którzy w obronie własnej zabili młodego niedźwiadka w Tatrach. 

Trzeba na wstępie powiedzieć, że niedźwiedzie nie polują na ludzi. Ale natłok turystów sprawia, że misie przyzwyczajają się do naszej obecności i odkryły, że człowiek nosi ze sobą (albo zostawia na szlakach) stosunkowo łatwo dostępne jedzenie. I tu pojawia się problem - niedźwiedzie wiedzą, że w koszach na śmieci można się najeść. Te bardziej odważne próbują dostać się do namiotów czy nawet plecaków.

Informacje takie wpadają w jedno ucho, wypadają drugim. Dopóki nie usłyszmy opowieści od kogoś kogo sami znamy. Wtedy zdajemy sobie sprawę z realności zagrożenia.

Post piszę pod wpływem historii blogerki-podróżniczki, Stephanie z Niderlandów (tak obecnie brzmi poprawna polska nazwa, nie używamy już popularnej nazwy "Holandia"). Stephanie prowadzi blog BudgetBucketList. We wrześniu 2020 postanowiła przejść nasz Główny Szlak Beskidzki, od Wołosatego do Ustronia. Poznaliśmy się wirtualnie za pośrednictwem FB-owej grupy "Ochotnicy na Główny Szlak Beskidzki w 2020 i 2021 roku" i ze względu na moje wcześniejsze doświadczenie na tym szlaku, zacząłem Stephanie pomagać w planowaniu i pozwoliłem sobie udzielić paru rad. Między innymi przekazałem, żeby nie biwakować na dziko w Bieszczadach ze względu na realne zagrożenie ze strony niedźwiedzi.

Tak się jednak złożyło, że Stephanie i jej towarzysz nie zdążyli przed zmrokiem (rzecz dzieje się we wrześniu, już po 18:00 robi się ciemno) przejść z Ustrzyk Grn do Smereka i noc zastała ich gdzieś powyżej Wetliny. Postanowili założyć biwak (dbając by nie zostawiać po sobie śladów) na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Gdy byli zajęci rozbijaniem namiotów, w ciemności usłyszeli pomruk niedźwiedzia, potem drugiego. I to całkiem blisko. Stephanie jest doświadczoną podróżniczką, więc podjęła najlepszą możliwą decyzję - zwinęli obóz i robiąc maksymalnie dużo hałasu, zeszli na camping do Smereka. Skończyło się na stresie i historii do opowiedzenia.

Dlaczego ta decyzja była dobra? Zostanie na noc prawdopodobnie skończyłoby się wizytą niedźwiedzi. Tak jak wspomniałem, misie dla zasady nie atakują ludzi, ale mogłyby skorzystać z okazji do "darmowego bufetu". Próbując dostać się do jedzenia, misie zniszczyłyby namioty i plecaki i pewnie poturbowałyby pechowych turystów. Inna opcja - nie spać całą noc i czuwać w gotowości do obrony - nie byłaby rozsądna. Niedźwiedź widzi w ciemności lepiej niż my a nikłe światło czołówki pomaga im, a nie nam. No i przede wszystkim 2 osoby nie miałyby wielkich szans z co najmniej dwoma niedźwiedziami.

Salomon w biblijnej księdze Przypowieści (Przysłów) 22:3 pisze:

Przezorny, widząc niebezpieczeństwo, ukrywa się, lecz prostaczkowie idą naprzód i ponoszą szkodę

Niedźwiedź musiałby być bardzo zdesperowany aby napadać na robiących dużo hałasu turystów. Na szczęście wrzesień jest ciepły i w górach jest jeszcze sporo łatwiejszego do zdobycia pożywienia. A może te niedźwiedzie czytały wspomniany na wstępnie artykuł na RP.pl i wolały nie ryzykować? :-)

Tutaj historia opowiedziana przez Stephanie (po angielsku).


15 lis 2020

Łysogóry

Jesienny pejzaż we wsi Kakonin u podnóża Łysogór

Dotychczasowe górskie wyjazdy Klubu Włóczykijów koncentrowały się głównie w Karpatach, od Beskidu Śląskiego po Bieszczady - co wyraźnie widać na naszej mapie. Tym razem jednak udajemy się w Góry Świętokrzyskie. Pomysł zawdzięczam małżeństwu z woj. świętokrzyskiego, spotkanemu w czasie samotnej, koneserskiej wędrówki przez Gorce. Dziękuję!

Przejdziemy 18,5km Łysogórami od Nowej Słupi do Świętej Katarzyny. 

Grupę mam małą a tempo będzie wolne ze względu na uczestniczkę z astmą. Trasa nie jest trudna, ale musimy zwracać uwagę na czas - listopadowy dzień jest krótki. Mamy na wszelki wypadek czołówki, ale chcemy wrócić na parking przed 16:00 (cel zostanie osiągnięty).

Zwykle moje trasy to pętle - trzeba wrócić na parking. Tym razem wycieczkę zorganizowałem inaczej - parkujemy pod klasztorem w Św. Katarzynie skąd pan Bartłomiej (Przewozy Świętokrzyskie - polecam!) zawozi nas do Nowej Słupii po czym górami, przez Św. Krzyż i Łysicę wracamy do auta. 

Klasztor w Św. Katarzynie

Jest 14.11 czyli przedostatni dzień z płatnym wejściem do Świętokrzyskiego Parku Narodowego (od 16.11 do 31.03 wejście bezpłatne). Początek trasy to Droga Królewska - podejście, którym do klasztoru na Św. Krzyżu wchodzili królowie, głównie Jagiellonowie. Rekordzistą jest Kazimierz Jagiellończyk, który  klasztor odwiedził 11 razy. 

Wejście do Świętokrzyskiego Parku Narodowego

Podejście nie jest trudne, choć zbocze jest usiane kamieniami - to zapowiedź gołoborza, czyli charakterystycznego dla Łysogór miejsca wietrzenia gleby i odsłaniania skalistego podłoża. Pod koniec szlaku mamy schody - dyskutowałbym czy potrzebne.

Część szlaku na Św. Krzyż to 'schody'

Podejście urozmaicają stacje Drogi Krzyżowej z rzeźbionymi w drewnie scenami. Wiele jest wyrzeźbionych w jednym kawałku drewna. Styl jest prosty, wręcz surowy. 

Jedna ze stacji Drogi Krzyżowej wzdłuż szlaku na Św. Krzyż

Podchodząc pod szczyt naszym oczom ukazuje się klasztor gdzie znajdują się podobno relikwie Krzyża  W średniowieczu handel prawdziwymi bądź rzekomymi relikwiami był intratnym biznesem  Ludziom trudno po prostu wierzyć w niewidzialnego Boga i szukają sobie zastępczych obrazów, rzeźb czy właśnie relikwii - symboli lub amuletów, które zastępują prawdziwego Boga. Jeśli opieramy się na Biblii, to takie praktyki są wprost zakazane. Kulturowo natomiast, czczenie takiej czy innej figurki niczym nie różni tzw.  kultu pogańskiego od tzw. kultu chrześcijańskiego. Przy okazji, we wczesnym średniowieczu Łysa Góra była miejscem kultu, wg. Jana Długosza czczono tam bóstwa Lelum i Polelum.

Klasztor na Św. Krzyżu  

Z klasztorem związana jest ciekawostka - w XIXw przez kilkanaście lat klasztor służył jako... więzienie dla zdrożnych księży, czyli takich którzy nieodpowiednio się prowadzili i powodowali zgorszenie. Miejsce na więzienie było tak dobre, że spodobało się władzom carskim i Rosjanie przejęli klasztor od kościoła rzymsko-katolickiego i utworzyli w nim więzienie dla zwykłych przestępców.

Wejście na Gołoborze na Łysej Górze

Z klasztoru w dół do Huty Szklanej prowadzi droga asfaltowa i mijamy wejście na teren gołoborza i platformę widokową  My jednak mamy przed sobą długą drogę, a listopadowy dzień jest krótki.  

Krzyże Katyńskie w Hucie Szklanej, przy wejściu do Świętokrzyskiego Parku Narodowego

W Hucie Szklanej na chwilę opuszczamy Park Narodowy i mijając pomnik katyński oraz Średniowieczną Osadę, przechodzimy przez wioskę  Po jej drugiej stronie znowu wchodzimy w las - i tu niespodzianka, słońce przebija się przez chmury. Huta Szklana może być celem oddzielnej wycieczki - oprócz Osady i możliwości wejścia na Św. Krzyż, jest tam również niewielki park rozrywki. 

Średniowieczna Osada w Hucie Szklanej

Fragment szlaku po Hucie Szklanej jest niezwykle przyjemny. Idziemy skrajem rzadkiego lasu, prawie nie spotykamy innych turystów, a po naszej lewej dziwnie zielone, jak na listopad, łąki oraz pola i zabudowania. Bardzo sielski krajobraz, dodatkowo podświetlany przez słońce.

Widok z części szlaku między Hutą Szklaną a Kakoninem

Tak dochodzimy do Kakonina (zdjęcie na górze posta). Tu przez chwilę wędrujemy asfaltem, by ponownie wejść w las. Przed nami drugie i ostatnie dzisiaj podejście - pod przełęcz Św. Mikołaja i dalej na Łysicę.  Tu warto wspomnieć, że zarówno wejście na Św. Krzyż z Nowej Słupi jaki podejście pod Łysicę z Kakonina to bardziej spacery parkowe niż górska wędrówka.

Przełęcz Św. Mikołaja

Na przełęczy św. Mikołaja dowiadujemy się, że ten święty powszechnie kojarzony z prezentami, wg. wierzeń górali karpackich miał dodatkowe zadanie. Otóż w noc świętego Mikołaja, 6 grudnia, wilki zbierały się na przełęczy a Mikołaj rozdzielał im limity ile bydła i dzikiej zwierzyny będą mogły zjeść w kolejnym roku. Mija prawie rok od poprzedniego 6 grudnia, mamy więc nadzieję, że wilki nie wyczerpały jeszcze limitu i nie będą polować na ludzi.

Od przełęczy Mikołaja prosta acz błotnista droga na Łysicę. I tu dla kolekcjonerów wszelkiej maści Koron / Diademów Gór Polski ważna informacja. Otóż szczyt Łysicy z krzyżem nie jest najwyższy - 700m wcześniej, idąc od przełęczy św. Mikołaja, jest szczyt Agaty, wyższy od Łysicy o - uwaga - całe 65cm. Problem w tym, że Skała Agaty nie leży  bezpośrednio na szlaku, trzeba do niej dojść kilkadziesiąt metrów przez las.

Skała Agaty - wschodni, wyższy szczyt Łysicy

Zachodni, niższy szczyt Łysicy

Na zachodnim szczycie Łysicy możemy oglądać słynne gołoborza. Zejście po nich do Św. Katarzyny do jedyna "nieprzyjemność" na dzisiejszej trasie. Trzeba uważać, zwłaszcza w wilgotny dzień.

Gołoborze na szczycie Łysicy

Tuż przed parkingiem w Św. Katarzynie napotykamy źródełko św. Franciszka (sporo świętych dzisiaj...). Źródełko może i ma świętego patrona, ale tabliczka informuje, że Sanepid nie bierze odpowiedzialności za jakość wody...

Żródło i kapliczka św. Franciszka

Ostatnie dzisiaj zdjęcie to pomnik upamiętniający Stefana Żeromskiego, mocno związanego z okolicami Gór Świętokrzyskich. 

Pomnik Stefana Żeromskiego w Św. Katarzynie


Niagara, Włóczykij, Pizza i Ruiny - cz.3

Niagara, Włóczykij, Pizza i Ruiny - cz.3


Po Jamnej czas na Zakliczyn, zabytkowe miasteczko ze średniowiecznym układem urbanistycznym, położone na prawym brzegu Dunajca. Spożyta w aucie w trakcie jazdy malutka bułeczka tylko zaostrzyła ssanie w żołądku, toteż w chwili obecnej mniej chodzi mi po głowie zwiedzanie, a bardziej dorwanie jakiegoś jedzenia. Na szczęście ten punkt wycieczki przewiduje postój w tym celu. Pizza zamówiona, czeka na odebranie w pizzerii znajdującej się w ratuszu. Sam ratusz jest bardzo ładny, ale naprawdę nie w głowie mi teraz podziwianie architektury, ja chcę jeść. Szybka fotka ratusza z zewnątrz dla odbębnienia reporterskich obowiązków i hop, do środka. Fotka oczywiście nieudana…

Za to wnętrze przykuwa na chwilę moją uwagę. Ta pizzeria jest w naprawdę ładnym miejscu.



Jest! Pizza, a nawet cztery, a jak pachnie, aż ślina cieknie na samą myśl o rychłym spożyciu. Tyle, ze ze względu na obostrzenia nie można usiąść jak człowiek w lokalu, tylko trzeba poszukać na zewnątrz jakiejś ławki, czy innego miejsca do siedzenia. Niestety, rynek w Zakliczynie jest właśnie w remoncie, rozstawione barierki, ławek brak. Jedna z członków naszej małej grupki pochodzi z tych okolic i za jej poradą suniemy uliczkami, a raczej chodnikami Zakliczyna w siną dal, gdzie podobno znajduje się jakaś wiata i stół z ławkami przy stadionie. Pizzę niesie uroczyście Główny Włóczykij, założyciel niniejszego bloga i szef naszej wyprawy w jednym. Pochód wygłodniałych Włóczykijów sunie za nim, węsząc co sił. Rany, jak te pizze pachniały… A stadion majaczył gdzieś na horyzoncie. Przysięgam, jeszcze chwila, a rzuciłabym się na jedzenie wyrywając je z rąk Marcina i pożarła w całości. Na szczęście wkrótce dotarliśmy do stadionu i można było jeść. Załapaliśmy się przy okazji na mecz LKS Dunajec Zakliczyn, który podejmował Dąbrovię na swym terenie. Mecz oczywiście bez kibiców na stadionie, za to w okolicy, zerkających przez płot na boisko było ich pełno. Dla ciekawych, mecz skończył się bezbramkowym remisem :)

Z pełnym żołądkiem można zwiedzać. Na ulicy Mickiewicza podziwiamy szereg domów, stanowiących dawną zabudowę Zakliczyna. Te drewniane domki zostały oczywiście odnowione, ale i tak cieszą oko. Jedynym wyjątkiem jest pochodzący z drugiej połowy XVIII w. dom „Pod Wagą”. Stanowi ciekawy kontrast dla malowniczych domków obok. Dla porównania stary i nowy domek:





Następnie mijamy kapliczkę św. Jana Nepomucena. Kapliczka postawiona została z fundacji Jana Tarły, wojewody sandomierskiego. Rzeźba szanownego świętego została wykonana w1729 roku. Zwykle jak słyszę/czytam słowo „barok” nie kojarzy mi się z czymś, co mi się podoba, jednak ta późnobarokowa kapliczka wygląda całkiem ładnie.



Zegar słoneczny na budynku wywołał żarty z tego, że skoro zegar nie działa, to nie ma godziny i czas nie istnieje. I tak nawet brak słońca i niedziałający wobec tego zegar zapewniły masę radości.

span style="font-family: helvetica;">


Następne w kolejce do zwiedzania są dwa kościoły. Barokowy kościół pw. św. Idziego aż skrzy się od złota. Nie przepadam za takim stylem, aczkolwiek przyznaję, że niektóre elementy wystroju wpadły mi w oko, bo wyglądały całkiem interesująco.




Drugi z nich, franciszkański klasztor, jest właśnie zamknięty, toteż pozostaje nam zerkać przez szybę drzwi do środka. Za to z zewnątrz można było stanąć i oddać się przez chwilę refleksji przy pamiątkowych tablicach dla poległych w Katyniu synów ziemi zakliczyńskiej, poległym żołnierzom Armii Krajowej, plebanów, zamieszała się nawet jakaś starościna. Zawsze mam chwilę zadumy nad takimi pamiątkami. Tym razem najbardziej poruszyła mnie ta, która upamiętniała śmierć Ireny Marii Pyrek, która zginęła w obronie męża, żołnierza Armii Krajowej, zamordowana przez niemieckie gestapo. Wraz z nią zginęło jej nienarodzone dziecko, gdyż kobieta była w 7 miesiącu ciąży. Naprawdę ciężko czyta się takie informacje.



Zakliczyn, choć z rynkiem w remoncie, wydał mi się całkiem sympatycznym miejscem do zwiedzania, a raczej leniwego włóczenia się po uliczkach i kościołach. Mimo wszystko, przykro mi to stwierdzić, ale w mojej pamięci najbardziej zapisał się zapach pizzy, który wiódł mnie za sobą niczym psa świeża, aromatyczna kość. No co, głodna byłam :D
Następny przystanek: Melsztyn. Po Melsztynie nie spodziewałam się niczego szczególnego. Wiedziałam, że jedziemy oglądać ruiny zamku, a nie zamek w pełni chwały, a do tego zachmurzenie i mgła obiecywały brak widoków zamiast cieszenia się panoramą okolicy. Najedzona pizzą po uszy, nie miałabym nic przeciwko powrotowi do domu, jednak reszta uczestników wyrażała energicznie chęć dalszego zwiedzania. I bardzo dobrze, bo ten lekceważony przeze mnie Melsztyn bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.

Po pierwsze, ruinki może i są ruinkami, ale wyglądają całkiem klimatycznie. Fajnie było zerkać sobie przez jedno z zakratowanych okienek :) Ruiny w tytule są dla mnie przypomnieniem tego, by nie oceniać z góry, że jeśli coś nie ma szumnego tytułu takiego a owakiego, nie jest reklamowane nawet po otworzeniu lodówki, to na pewno nie będzie mi się podobać. Te ruiny zamku zdecydowanie miały swój urok.





A po krótkiej wspinaczce po schodach moim oczom ukazał się całkiem miły widok, który również z dołu wyglądał spektakularnie mimo że nieco przymglony. Aby podziwiać takie widoki nie trzeba nawet stać, kawałek od ruin wychodzi się nieco do góry i można siedząc na ławeczce napawać się widokami.



Żegnając Melsztyn już wiedziałam, że znowu, nie będzie to nasze ostatnie spotkanie. Ciekawe, czy kiedyś stwierdzę, że wystarczy, i do tego miejsca nie mam potrzeby wracać. Na pewno nie zdarzyło się to na tej wycieczce i ciężkowicka Niagara, Włóczykij z Jamny, zakliczyńska pizza i melsztyńskie ruiny zajmą honorowe miejsce w mojej pamięci :D

Ta sama wycieczka oczami admina Bloga Włóczykijów oraz blogerki "Siła do Zmiany" która rozbiła wypawę na 2 artykuły.