Analytics

English blog

Snufkin - my blog in English

Hello English speakers , My blog is in Polish and it will stay that way. You can use the Google translate widget provided. This said, I have...

17 wrz 2020

Mieszczuchy znów w akcji, czyli Beskidy z Katowic w 1 dzień: trasa #3: Milówka - Hala Boracza - Rajcza

Widok z Hala Boraczej

Beskidy z Katowic w 1 dzień: cz. 3: Milówka - Hala Boracza – Rajcza 

  Mieszczuchom, czyli mnie i mojemu mężowi, tak spodobała się pierwsza w życiu wyprawa na górski szlak, że już następnego dnia zdecydowaliśmy się na powtórkę z rozrywki. Tym razem wybraliśmy sobie znacznie dłuższą trasę, według mapy 14.7 km, skuszeni opisami wspaniałych widoków z Hali Boraczej. A co, raz kozie śmierć, albo dojdziemy, albo zadzwonimy po taksówkę ;)

   Po obudzeniu się w piękny, wrześniowy poranek, nastąpiło sprawdzanie listy kontrolnej naszych ciał pod kątem ich dalszej pracy przy transportowaniu nas do upragnionego celu. Boli? Strzyka? Jakiś odcisk, pęcherz tu i ówdzie? Da się wstać, czy nie bardzo? Na szczęście się dało. Cóż z tego, że jakiś tam mięsień w łydce jeszcze trochę by odpoczął, przygoda wzywa. Do tego słońce zachęcająco oświetlało zalesione zbocza gór, a temperatura w sam raz, ani za zimno, ani za gorąco. Tak więc decyzja ostateczna, plecaki na plecy i hala Boracza będzie nasza. Start, godzina 10:30 z dworca PKP w Milówce.


Milówka - Hala Boracza – Rajcza

  Początkowo trasa biegnie sobie w najlepsze przez miasto, a potem dalej asfaltową drogą wzdłuż osady przy potoku Salomonka, lekko się wznosi, ale bardzo łagodnie. Gdyby nie przejeżdżające co jakiś czas samochody można by w pełni rozkoszować się tak łatwym początkiem trasy. Niestety, pojazdy mechaniczne zdecydowanie psują mi klimat, więc, ku zgrozie mojego męża, załączyłam drugi bieg i pędziliśmy naprzód niczym rącze łanie. Odrobinę pociechy niosły mi widoki na poboczu. Potoczek, zieleń drzew, zbocza gór w oddali. Ale i tak, byle prędzej z dala od cywilizacji.


Początek trasy po asfaltowej drodze.

Trochę wody i zieleni humor wnet na lepsze zmieni :)

Słońce grzało, asfaltowa droga ciągnęła się w nieskończoność, drałujemy dziarsko, a tu nagle taki jeden, nieco ukryty między drzewami, pyta się o drogę. Wyglądał nieco groźnie, na szczęście nie miał złych zamiarów, w końcu to tylko drewniana rzeźba ;)


Niespodziewane spotkanie z drewnianym jegomościem.

Mimo tak łatwo, dzięki asfaltowi, pokonywanej drogi, niezmiernie ucieszyło mnie odejście szlaku w stronę lasu. Tu już zaczęła się standardowa, górska ścieżka, czyli ziemia i kamienie. Nieco bardziej pod górę, ale niezbyt stromo. Choć nie było już asfaltu, to trasa była nadal bardziej spacerowa niż stanowiąca jakiekolwiek wyzwanie. Dopiero prawie tuż przed dojściem do schroniska na Hali Boraczej był mały kawałek, gdzie do góry trzeba było wpinać się po korzeniach drzew, ale nadal nic trudnego. Na podobne górki to nawet taki mieszczuch jak ja wpinał się od dziecka dość regularnie. Chwila wysiłku i nagroda za trzygodzinny spacerek w postaci widoków górskiej panoramy.


Nieco wspinaczki po korzeniach drzew


I wreszcie jest, Hala Boracza i wspaniały widok.

 Schronisko podobno oferuje najlepsze jagodzianki w całych Beskidach, ale na nas obecność tłumów ludzi, po ciszy i spokoju dotychczasowej trasy przez las, zadziałała odstraszająco. Mimo iż nie było tam nikogo kto zachowywałby się w jakiś szczególnie hałaśliwy sposób, ot, siedzieli sobie turyści, rozmawiali i spożywali posiłki, to ten kontrast między absolutnym spokojem, ciszą i radością z bycia tylko we dwoje, bez żadnych „rozpraszaczy”, był naprawdę nie do zniesienia. Czym prędzej się ewakuowaliśmy i kawałek dalej, na trawce, zaordynowaliśmy sobie nasz własny obiadek, w postaci przygotowanych rano kanapek. Ach, jak one smakowały w takim otoczeniu :)


Deserek, czyli widok jaki towarzyszył nam przy obiedzie.

 Po krótkim odpoczynku trzeba było ruszać dalej. Bardzo kusiło nas podejście na Halę Redykalną, która była prawie o rzut beretem, czyli według mapy o godzinę drogi od naszego miejsca pobytu, ale rzut beretem w mieście, a w górach to nie to samo i obawialiśmy się, że w razie jakichkolwiek nieprzewidzianych trudności, skończymy wędrując po szlaku ciemną nocą, i to nawet bez latarek. Mieszczuchy, jak to mieszczuchy, imponującą kondycją poszczycić się nie mogą, i mimo że szło nam się nieźle, zaczynaliśmy odczuwać w nogach przebyte kilometry i  nie byliśmy pewni jakie tempo będzie dla nas osiągalne w dalszej podróży. Z wielkim żalem odpuściliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Ale to nic, dzięki czemu będziemy mieć w przyszłości powód, by jeszcze tu wrócić.


"A droga wiedzie w przód i w przód, choć zaczęła się tuż za progiem..." 

J.R.R. Tolkien, Władca Pierścieni.


 Trasa powrotna do Rajczy jest długa, ale nieszczególnie wymagająca. Trochę płasko, trochę w górę, nieco wędrowania w dół po spływającej po kamieniach wodzie, a w prześwitach między jednym kawałkiem lasu, a drugim, wspaniałych widoków ciąg dalszy.  


Droga powrotna to jeszcze nie koniec pięknych widoków.

 Swoją drogą , warto patrzeć na szlaku pod nogi, czy czegoś się nie zgubiło, bo znaleźliśmy skamieniałą dłoń, czy ktoś nie szuka czasami? :D


Czyja zguba? ;)

 No i kto pomalował tę kałużę? Konia z rzędem (wirtualnego oczywiście) temu, kto bez sprawdzania w otchłaniach internetu będzie mógł powiedzieć skąd taka barwa wody. Ktoś, kto zna się na przyrodzie, albo często chodzi po górach na pewno będzie wiedział, ale dla nas był to widok równie zaskakujący jakbyśmy zobaczyli lądujące przed nami Ufo. Małe, a cieszy.


Ktoś pomalował kałużę, tylko kto? ;)

 Po dłuższej wędrówce przez las doszliśmy do zejścia w dół po całym ogromie luźnych kamieni Na szczęście nie było bardzo stromo, więc było jedynie męcząco, a nie trudno, ale widok zjeżdżającej sobie wygodnie po tych kamieniach jakimś quadem, czy czymś takim, pary, był, delikatnie mówiąc, a raczej pisząc, nieco frustrujący :) Co ciekawe, gdy już zeszliśmy po tych kamieniach na sam dół, wydawałoby się logiczne, że szlak będzie wiódł już po płaskim, jednak prowadzi on znów nieco pod górę. Ale już po chwili wychodzi się z lasu na asfaltową drogę, którą dłuższy czas wędruje się w dół i w dół i w dół, prawie bez końca. Może i wygodnie, ale nudno.

Nudna, asfaltowa droga w dół.

 Potem krótka wędrówka przez Rajczę i nasza meta, czyli dworzec PKP, osiągnięta po około 5,50 godzinach wędrowania. Małe ostrzeżenie. Jeśli wypadnie wam dotrzeć do Rajczy w godzinach mocno popołudniowych, nie liczcie na jakikolwiek otwarty sklep. Pewni, że mieście uzupełnimy sobie wodę, wypiliśmy swój zapas do ostatniej kropli ładny kawałek przed końcem trasy, więc siedzieliśmy sobie na dworcu umierając z pragnienia, a pociąg miał być dopiero za półtorej godziny. Dzięki temu odkryliśmy, że istnieje Rajcza i Rajcza Centrum, ładny kawałek dalej, i to ta druga oferuje mieszczuchowe wygody, czyli supermarkety, gdzie można obkupić się od góry do dołu. Tak więc, czujcie się uprzedzeni.

Podsumowując, trasa długa, ale naprawdę bardzo łatwa, a w nagrodę za wysiłek co chwilę ma się widoki jak z pocztówek, które można podziwiać własnymi oczyma. Kijki będą przydatne w góra dwóch miejscach, albo wcale, aczkolwiek to ostatnie zejście po kamieniach, gdyby dodać do tego spływającą wodę, mogłoby okazać się niezłym wyzwaniem. My jesteśmy niezmiernie zachwyceni tym szlakiem i jeszcze tam z pewnością wrócimy, choć fizycznie tyle kilometrów dało nam jednak trochę w kość. Ostatnie metry pokonywaliśmy już czystą siłą woli, a łóżko powitaliśmy z równym entuzjazmem, co wędrujący przez pustynię człowiek oazę. I tylko Hali Redykalnej żal… Ale co się odwlecze, to nie uciecze :)

Więcej propozycji tras dla początkujących w serii "Beskidy z Katowic w 1 dzień"


1 komentarz:

  1. Podoba mi się twój styl. Łatwo można sobie wyobrazić opisaną trasę

    OdpowiedzUsuń