Czerwone Wierchy wcale nie były czerwone, 4 dwutysięczniki w jeden dzień, Giewont bez kolejki, kozice, śnieg i chmury - dużo jak na jeden jesienny dzień w Tatrach.
Robert vel Traper i ja planowaliśmy Czerwone Wierchy od pewnego czasu. We wrześniu nam nie wyszło, ten weekend zapowiadał się nieźle. Ale niestety słoneczna pogoda zmęczyła się po całym tygodniu i w sobotę postanowiła ustąpić chmurom. Dzień i tak był przyjemny, a my mamy powód by na Czerwone wrócić bezchmurnym niebie.
Wyjazd wcześnie rano - 4:30 - to dla nas nie nowość i nie problem. Na parking w Kirach dojeżdżamy przed 7:00 (parkingowy już czuwa i kasuje 30zł) i o 7:05 przekraczamy bramkę TPN. Trasa wg Mapy Turystycznej wymagająca, prawie10h marszu..W rzeczywistości - choć do biegaczy nie należę, czasy mamy takie:
- 9:20 Ciemniak (pierwszy z 4 Czerwonych Wierchów)
- 11:45 Giewont
- 14:15 powrót na parking
Czyli w sumie 7:10h. A Robert - gdyby na mnie nie czekał, miałby ok. 6h. Może to pogoda - chłodny, chmurny dzień, może czasy na szlaku są liczone na gorsze warunki. W każdym razie rzadko zdarza mi się tak duża różnica między czasem z mapy a faktycznym.
No dobrze, zostawmy rozważania czasowe. Pogoda niestety nie pozwoli na podziwiania klasycznych Czerwono-Wierchowych widoków. Wiemy o tym, spodziewamy się nawet deszczu. Były małe przebłyski, ale z drugiej strony deszcz tylko trochę pokropił. Ruszamy zielonym szlakiem w dolinie Kościeliskiej, by po chwili skręcić w lewo na czerwony, prowadzący na Czerwone Wierchy.
Pierwszym z Czerwonych Wierchów, idąc od zachodu jest Ciemniak (2096m n.p.m.). Jest zimno, wietrznie i jesteśmy w chmurze. Na szczycie zastajemy stado kozic, które chyba są przyzwyczajone do turystów, bo bez problemu pozwalają podejść i robić zdjęcia.
Idziemy dalej, na kolejny Wierch - najwyższą z nich, Krzesanicę 2122m. Na podejściu i zejściu jest trochę śniegu. Jest ślisko, ale bez dramatu. To chyba jednak ostatni moment na przejście bez raków.
Na mapie kolejne szczyty wydają się być daleko, ale w rzeczywistości są blisko siebie. Następny za Krzesanicą jest Małołączniak, 2096m n.p.m. Tu mamy najgorsze warunki, widać tyle co na załączonym obrazku...
I na koniec Kopa Kondracka, najniższa z Czerwonych Wierchów, ale łapie się do katalogu dwutysięczników - 2005m n.p.m. Tu na moment po stronie słowackiej przejaśnia się i mam piękny widok na plamę słońca. Z drugiej strony - mleko.
Początkowo planowaliśmy 4 Czerwone Wierchy, z opcjonalnym, zależnym od czasu i warunków, wejściem na Giewont. Dla obu nas to byłby pierwszy raz w życiu na tej kultowej górze (a nasza średnia wieku to 50+ ...). Czasu mamy dużo, warunki rewelacyjne nie są, ale też nie są złe - wiatr nie jest silny, deszcz nie pada, pogoda jest "bezwidokowa", ale stabilna. I przede wszystkim - prawie nie ma ludzi. Do Przełęczy Kondrackiej spotykaliśmy pojedynczych górołazów. Nie ma dyskusji, idziemy na Giewont (1895m n.p.m.). Zostawiamy czerwony szlak (którym dalej można dojść na Kasprowy) i idziemy żółtym na Kondracką przełęcz i dalej niebieskim na Giewont.
Giewont jest sporo niższy od Czerwonych Wierchów, ale bardziej skalisty i trudniejszy. Na każdym ze szczytu Czerwonych jest mnóstwo miejsca, na Giewoncie "kupa kamieni" (oj, mój nauczyciel geografii z liceum byłby oburzony...). Nie wyobrażam sobie co się dzieje na Giewoncie w sezonie, gdy trzeba stać w kolejce na wejście i zejście.
Tu trochę prywaty - ze względu na małą aktywność fizyczną przez pierwsze 40 lat życia - i przez to małą zwinność, mam lekką awersję do łańcuchów. Nie jest to panika, ale zabierają mi trochę czasu. Zejście jest zawsze gorsze od wejścia. Dobrze, że nikt za mną nie popędza i nie pcha się - mogę spokojnie z nimi sobie poradzić.
Nie wiem co takiego jest w Giewoncie, że co lato słyszymy o kolejkach na wejście, że każdy kto jest w Zakopanem musi go "zaliczyć". Może to najwyżej położona samowolka budowlana w Polsce, może bliskość Zakopanego, może legenda o śpiącym rycerzu i charakterystyczny kształt. Dołączam do grona tych co "zaliczyli" Giewont i nie mam zamiaru tam wracać - a na pewno nie w pogodzie, która gwarantuje tłumy.
Widok na Czerwony Wierchy spod Przełęczy KondrackiejPo Giewoncie wracamy na przełęcz Kondracką, skąd czerwonym szlakiem schodzimy na przełęcz w Grzybowcu. I ten fragment dzisiejszej trasy - pomimo, że prowadzi w dół - zmęczył mnie najbardziej. Bardziej niż długie wejście na Ciemniak, bardziej niż Giewont. To chyba przez mokre i wyślizgane kamienie, trudno złapać rytm, co chwilę trzeba uważać gdzie postawić nogę.
Na koniec skręcamy w lewo na czarny szlak "reglowy", którym dochodzimy do doliny Kościeliskiej i dalej zielonym na parking. Robi się ciepło, kurtki, rękawiczki i czapki lądują w plecaku i możemy podziwiać tatrzańską jesień.
Na Czerwone Wierchy wrócę przy pogodzie pozwalającej nacieszyć się bajecznymi widokami.
Data przejścia: 24.10.2020
Czas przejścia: 7:10h
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz