Data przejścia: 26.09.2020
Miały być Czerwone Wierchy, ale mój towarzysz wypadł w ostatniej chwili a sam w deszczowe Tatry nie jadę. Zastępczo wymyśliłem pętlę z Zawoi Wilczne - pod Mędralową - Mała Babia - Markowe Szczawiny - Zawoja Wilczne. Mała Babia Góra zwykle jest zdobywana przy okazji wejścia na Diablak. Ale góra, która wznosi się na 1517m n.p.m. zdecydowanie zasługuje na specjalne wejście, dedykowane tylko jej. I jeśli Babia Góra to Królowa Beskidów, to Mała Babia jest zdecydowanie Księżniczką
Dzień zapowiada się deszczowo, ale już jakiś czas temu nauczyłem się, że każda pogoda jest dobra, to tylko kwestia ubrania *). Jestem więc przygotowany na zmoknięcie pod Babią Górą. Ekipie obiecuję, parafrazując Winstona Churchila "deszcz, błoto, zimno i brak widoków". Z tym ostatnim nie trafiłem :-) - choć pierwsze zdjęcia widokowe są mocno "koneserskie"
Zabieram pasażerów i jedziemy do Zawoi. Zawoja rywalizuje z Ochotnicą o miano najdłuższej wsi w Polsce. Zawoja rozciąga się na 18km, Ochotnica na 25km, więc wydawałoby się, że Ochotnica wygrywa w cuglach. Ale kruczek w tym, że Ochotnice są dwie (Górna i Dolna) i łącznie mają 25km. A Zawoja samodzielnie ma 18km, więc moim zdaniem wygrywa. A jak nie, to jest największą wsią w Polsce - ponad 7tys mieszkańców i 100km² powierzchni (źródło: Wikipedia).
Parkujemy przy kościele w Zawoi Wilczne (w lewo od głównej drogi za szkołą a przed punktem informacji turystycznej). Duży parking, wyłożony dobrze ubitym tłuczniem. Jest tabliczka jak niżej i oczywiście moja rejestracja zdradza mnie jako nie parafianina, ale zakładam, że definicja "innych uczestników nabożeństw" jest na tyle szeroka, że mogę parkować. Jutro (w niedzielę) będę na nabożeństwie. Co prawda nie w Zawoi i nie w dniu parkowania, ale tablica tego nie precyzuje :-)
Z parkingu wracamy na główną ulicę (w Zawoi ulice nie mają nazw..) i po chwili skręcamy w prawo na czarny szlak (patrz Mapa Turystyczna powyżej). Szlak najpierw asfaltową drogą, potem leśną stokówką powoli pnie się na Halę Kamińskiego. Po drodze zamieniamy go na żółty.
Jest pochmurnie, trochę mży, idziemy przez las, więc widoków nie ma. Ale kto powiedział, że widoki to tylko panoramy - jeśli patrzymy pod nogi, możemy wypatrzeć miejscową piękność:
Niestety po chwili zaczyna regularnie padać, dość intensywne. Cóż, byliśmy na to przygotowani, nikt nie narzeka. Ale na Hali Kamińskiego czeka na nas niespodzianka - przestaje padać, wychodzi słońce i nawet robi się ciepło. No takie późno wrześniowe ciepło, ale zawsze to miło.
Po chwili na widoki, spotykamy zielony szlak, który zaprowadzi nas na szczyt Małej Babiej. Zostawiamy Mędralową po prawej stronie i docieramy do czerwonego szlaku, fragmentu Głównego Szlaku Beskidzkiego. Szedłem tym szlakiem w sierpniu, w drodze ze schroniska Markowe Szczawiny na Halę Miziową. Gdyby bardzo lało, pewnie zrezygnowałbym z "ataku szczytowego" i poprowadziłbym moją małą grupkę prosto do schroniska. Ale pomimo przetaczających się z zachodu chmur, pogoda jest dobra, idziemy więc zgodnie z planem na Małą Babią. Wyżej wejdziemy w chmurę, pod szczytem ubieram czapkę i rękawiczki, ale na samym szczycie jesteśmy zaskoczeni dobrym widokiem w każdą stronę. W każdą oprócz szczytu Diablak, który jest (oczywiście!) schowany za chmurą. Widać Pilsko (szczyt przysłonięty chmurą), jezioro Żywieckie a w drugą stronę Orawskie. Widać ciągnącą się Zawoję i okoliczne szczyty.
Zimny wiatr przegania nas z Małej Babiej i przez przełęcz Brona schodzimy do schroniska. Tu znowu idziemy fragmentem GSB - (dla mnie to był odcinek z Hali Krupowej do Markowych Szczawin) Po drodze zauważamy pierwsze ślady zostawione przez Panią Jesień (wcześniej, w lesie było zielono, jeśli były jakieś żółte liście, to pojedyncze).
W schronisku zasłużony Burger Biegacza (vege, z kotletem z cieciorki, kiszoną kapustą i ogórkami oraz cebulą).
Wracamy do Zawoi zielonym szlakiem, prowadzącym do Zawoi Markowe. O tym szlaku warto wspomnieć - na sporej długości są kamienne "schody" a niżej prawie parkowa ścieżka.
Na końcowym odcinku szlaku znajdujemy szereg ławeczek edukacyjnych. Z jednej z nich możemy przeczytać o licznych siołach Zawoi i dowiedzieć się, że jedno z nich, Mosorne (znane z wyciągu narciarskiego Mosorny Groń) wzięło swoją nazwę od naczyń wydłubanych z kawałka drewna.
Nasz czas przejścia (nie wliczając czasu na burgera) to 7:20. Dość wolno ze względu na początkującą Włóczykijkę, ale po co się spieszyć? Warto jednak powiedzieć, że trasa do trudnych nie należy i można ją planować na 6:20, tak jak podaje Mapa Turystyczna.
Zdecydowanie polecam tą trasę - średnio-zaawansowana, atrakcyjna widokowo, a poza schroniskiem praktycznie pusta (ostatnia sobota września). Pierwszego turystę, słowackiego biegacza, spotkaliśmy dopiero pod Mędralową. Dodatkowym plusem są liczne możliwości modyfikacji, zarówno przedłużenie jak i skrócenie.
*) nie dotyczy Tatr powyżej granicy kosodrzewiny
Drogie osobniki z kondycją "miejską", niniejszy komentarz, z rzutem oka na tę trasę okiem owej początkującej włóczykijki, jest dla waszego dobra, dlatego wybaczcie, że będzie nieco dłużej:
OdpowiedzUsuńPoczątek trasy bardzo łatwy, trochę asfaltu, delikatnie pod górę, potem klasyczna górska ścieżka, dalej w górę. Jakoś się idzie, choć trzeba już włożyć nieco wysiłku, potem trochę więcej... Ale wciąż daję radę, chwile na złapanie oddechu i do przodu. Potem nieco płasko i w dół i znów zaczyna się wspinaczka. I suniesz do góry i dalej i dalej i jeszcze. Kąt podejścia nie jest może wyjątkowo ostry, ale ciągnie się i ciągnie a mieszczuchowa kondycja zdycha coraz bardziej. Zamiast umierać co 5 metrów, umieram już ci dwa, potem co jeden. A wspinaczka nadal trwa i robi się nieco bardziej stromo. Do szczytu wciąż jakaś godzina, czy półtorej, wolę nie sprawdzać. Umieram już co trzy kroki, współtowarzysz niknie gdzieś na horyzoncie. Wbijam do góry metodą na dwa kroki, czyli dwa kroki, stop, dziesięć sekund rozpaczliwego dyszenia i dalej w drogę. Hej, drzewa tam wysoko, może to już szczyt? Nic z tego, jeszcze nie. Tuż pod samym szczytem zaczyna się podejście po takich jakby kamiennych schodach, ale to górskie schody, nierówne, mniejsze, większe, bardziej lub mniej płaskie. Gdyby człowiek był w dobrej kondycji to wchodzenie po czymś takim ułatwiłoby mu wędrówkę, mnie wykończyło do reszty. Halo, ma tu ktoś łopatę? Zaraz będzie grób potrzebny. Na szczęście chwilę potem upragniony szczyt, można w spokoju cieszyć się wspaniałymi widokami. Zejście? Zejście to nie problem, mięśnie, o dziwo, nie bolą, a przy schodzeniu w dół wreszcie nie czuję jakby ktoś mi ukradł płuca i zostawił resztki. Szu, szu, szu po kamieniach i jakiś czas później wypoczynek i obiadek w schronisku Markowe Szczawiny, potem droga powrotna do auta, wreszcie czysta przyjemność a nie męczarnia. Podsumowując, mieszczuch ze słabą kondycją powinien darować sobie taki wesoły spacerek, bo albo odpadnie w połowie, albo do góry dojdzie na oparach silnej woli, nic przyjemnego. Przyjemne za to są widoki z Małej Babiej, i to nawet bardzo. Warto nieco dopracować kondycję i jednak się wspiąć. Oceniam, że mnie po trzech wizytach na szlaku, na tym, który był czwarty, zabrakło już niewiele. Jeśli chodzi o mięśnie to bardzo dobrze się już spisały, żadnych większych dolegliwości, jakieś tam delikatnie kłucie, niewarte uwagi. Natomiast za skarby świata nie mogłam złapać rytmu, a co za tym idzie oddechu, na podejściu do góry. Już od połowy trasy doświadczyłam chyba tego, co czuje astmatyk bez inhalatora, niby wkoło pełno powietrza, a ja nie mogłam zaczerpnąć tchu, jedna, wielka masakra. Żal jednak było odpuścić, skoro już się człowiek tyle namęczył, więc jakoś na ten szczyt doszłam, ale z drogi na niego pamiętam tylko rozpaczliwe próby zaczerpnięcia powietrza. Za to widoki wynagrodziły tę męczarnię z nawiązką i to nie tylko te na samym szczycie. Tak więc, mieszczuchy, pracujcie nad kondycją i ruszajcie na ten szlak, bo warto :)