Wyprawa Włóczykijów na Ślężę 06.02.2021 r., przewidywała trasę dłuższą, dla wprawionych osobników i krótszą, dla tych, którym kondycja i stan zdrowia nie pozwalały na zimowe 15 kilometrów szlaku. Niniejsza relacja dotyczy wersji krótszej, od Sulistrowiczek na Ślężę, a potem najkrótszym szlakiem na Przełęcz Tąpadła i asfaltem przy ulicy z powrotem do Sulistrowiczek.
Zaczynamy wyprawę na czymś, co mapa określa jako miejski parking, w nas budzi jednak skojarzenia z zamarzniętym stawikiem. Na szczęście, po bliższym przyjrzeniu się i potupaniu, okazało się, że zaparkowaliśmy auto w bezpiecznym miejscu i możemy spokojnie ruszać w drogę.
Pogoda przyjemna, lekki chłód, nieco przyprószone śniegiem, pochmurno, ale z szansą na to, że coś tam po drodze będzie widać. Żyć, nie umierać, i wędrować na szczyt szlakiem czerwonym.
Nachylenie bardzo łagodne. Kondycyjnie lepsza część wyprawy szybko niknie na horyzoncie, a dwie Ślimaczki wędrują sobie spokojnie i leniwie. Ma to związek tyleż z gorszą kondycją, co z ilością babskich narad życiowych i entuzjastycznych zachwytów przyrodą dookoła. I cykaniem fotek, dużej ilości fotek, oczywiście.
Szlak tylko lekko przyprószony śniegiem, lecz w związku z niedawnym lekkim ociepleniem, nie brakuje kawałków pokrytych lodem. Iść się niby da, byle patrzeć pod nogi i uważnie stawiać stopy, ale my nie mamy ochoty być ostrożne. Zapada więc decyzja o założeniu raczków i możemy spokojnie kontynuować wyprawę bez większej troski o podłoże. Po drodze mijamy maratończyków i z podziwem patrzymy jak biegną sobie po tym śniegu i lodzie, a my tu zaczynamy już być lekko zasapane wspinaczką. Wersja krótsza maratonu – 24 kilometry. Dla nas osiągalne tylko w snach, nawet bez biegania. Wędrujemy więc sobie leniwie dalej.
Mamy sporo czasu, według mapy nasza trasa jest na jakieś 3 godziny, my mamy 5. Jest więc czas na odpoczynek po drodze, zdjęcia, drzewoterapię i oznakowanie terenu. Niech się wszyscy dowiedzą, że my tu byłyśmy :)
Nie jest jakoś wyjątkowo zimno, ale pomału zaczynamy marzyć o czymś ciepłym do picia. Mamy, co prawda termosy z herbatą, ale zgodnie zamarzyłyśmy o jakimś grzańcu. Wreszcie szczyt. I tłumy ludzi, psów, dzieci, quadów i dronów… Cóż, góra łatwo dostępna, weekend, pogoda sprzyjająca, nic dziwnego, że Ślęża jest oblężona. Widoczki panoramy, choć przymglone, i tak robią wrażenie.
Nacieszywszy się widoczkami pospieszyłyśmy stanąć w kolejce do okienka, w którym można było zakupić pożywienie i napoje. Po krótkim studiowaniu menu postanowiłyśmy zamówić grzane wino, które w nazwie miało słowo „mnich”. Za żadne skarby świata nie przypomnę sobie właściwej nazwy, bo dla nas błyskawicznie owo wino stało się gorącym mnichem i źródłem żartów, że nie ma to jak mnich na dodanie werwy i poprawę kondycji ;)
Nie zdecydowałyśmy się na szukanie wejścia na wieżę widokową. I tak nie byłoby więcej widać niż z dołu, a trzeba było wracać, by zdążyć dotrzeć do auta na umówioną godzinę. Najkrótszy szlak na dół, żółty, był niczym autostrada, tyle że dla ludzi, nie samochodów. Uzbrojone w raczki dziarsko zmierzałyśmy na dół, po drodze wyślizganej ludzkimi stopami i przez zjeżdżające na jabłuszkach i sankach dzieciaki. Chociaż przekonałyśmy się, że sanki nie są zarezerwowane tylko dla dzieci lub rodziców z dziećmi. spotkałyśmy na swojej drodze pana, lat 42, który wchodził na Ślężę sam, ciągnąc za sobą sanki i tłumaczył nam, że wejść, to wejdzie, ale na dół nie da rady i będzie zjeżdżał na sankach. Nie mam pojęcia jak on to zamierzał zrobić przy tylu wędrujących tędy ludziach, ale patent dobry, warty zapamiętania na przyszłość :) W drodze na dół nie za bardzo był czas robić fotki, bo większość byłaby z obcymi ludźmi w tle, parę jednak się udało.
Bierzemy za słowo i oczekujemy długiego, szczęśliwego życia :D
Fajne było też jakieś wejście, do nie wiem czego, być może jakiegoś parku, ale wyglądało nader ozdobnie:
Podsumowując, kijki i raczki zimą to rzecz konieczna do zabrania, nawet jeśli górka jest mała. Nawet jeśli da się przejść bez nich, to jednak znacznie zmniejszają ryzyko jakiejś pechowej kontuzji i umożliwiają szybsze tempo, zwłaszcza na zejściu, zamiast mozolnego ślizgania się co parę kroków. Ślęża to świetne miejsce dla każdego, zwłaszcza dla „zielonych”, bo mnogość szlaków umożliwia modyfikacje wędrówki w zależności od samopoczucia, czy pogody. Można dowolnie skrócić, lub wydłużyć, a nawet jeśli po wydłużeniu stwierdzi się, że jednak to za dużo, łatwo można znaleźć szybkie i łatwe zejście. Minusem jest tylko spora ilość ludzi, zwłaszcza od i do parkingu przy Przełęczy Tąpadła, to chyba najbardziej popularny kawałek szlaku na całej Ślęży.
Nasza wyprawa była cudowna. Ośnieżony pejzaż, lekki chłód, wspaniałe towarzystwo, łatwy szlak – czegóż chcieć więcej, chyba tylko większej ilości takich wypraw :)