Analytics

English blog

Snufkin - my blog in English

Hello English speakers , My blog is in Polish and it will stay that way. You can use the Google translate widget provided. This said, I have...

16 sty 2021

Mieszczuch na zimowym szlaku


Lubię zimę, więc ilość śniegu, jaka ostatnio się pojawiła, napełniła mnie radością. Nie dawała mi jednak spokoju pewna myśl, skoro tak ładnie jest w mieście, to jak musi wyglądać w górach? Z przyczyn ode mnie niezależnych musiałam zrobić dłuższą przerwę od górskich wyjazdów i ku swojemu zdziwieniu, stwierdziłam, że owszem, wysypianie się w soboty jest fajne, ale jednak czegoś mi brakuje. Ale jak wrócić na szlak, gdy człowiek nie czuje się pewnie, wykańcza go miejski spacerek, a trasy, na które zamierzają wybrać się pozostali Włóczykije w najbliższym czasie wydają się równie osiągalne jak Mount Everest? Cóż, trzeba po prostu ruszyć głową, bo tęsknota za górami zaczęła przybierać na sile. Do tego ta piękna zima…

Opracowałam więc własną wersję górskiego spacerku, na trasie lekkiej, łatwej, i przede wszystkim krótkiej, bo nie miałam pojęcia jak wygląda chodzenie po szlaku przy takiej ilości śniegu. Do tego postanowiłam zapewnić sobie spory zapas czasu i ruszyć wcześnie rano. Trasa miała obejmować drogę od Lipnika, na Gaiki, a potem w zależności od mojego stanu, albo dalej na Hrobaczą Łąkę, lub powrót, czy to tą samą drogą, czy też na Straconkę. W najdłuższej wersji 11,4 km, i 3:47 h według mapy, a ja mogę wlec się nawet 7 godzin i jeszcze zdążę przed zmrokiem. Prognoza pogody nie była obiecująca, miało być pochmurno, ale trudno, chodziło mi bardziej o zimę, z brakiem widoczków się pogodzę.

Początek niezbyt obiecujący. Szaro, buro i ponuro, a do tego po krótkim czasie zrobiło się ciemnawo, a z chmur sypnęło śniegiem aż miło. 






Nie do końca o to mi chodziło i miałam ochotę wrócić do domu. Ale  skoro już wstałam o barbarzyńsko wczesnej porze, wsadziłam śpiące ciało do pociągu, a potem do autobusu i zmusiłam do przebierania nogami, to szkoda marnować takie poświęcenie już na początku szlaku. Idę więc dalej. Decyzja jak najbardziej słuszna, bo już wkrótce zaczęło się przejaśniać i z przyjemnością podziwiałam widoki.



Szlak  niebieski od Lipnik na Gaiki wije się i dłuższy czas dość łagodnie wchodzi się pod górę. Gdyby nie śnieg to nawet z moją słabą kondycją nie miałabym większych problemów. Teraz jednak, przy ilości śniegu od kostek, do pół łydki, szło się ciężko. Ktoś przede mną szedł tym szlakiem, widać było ślady, ale nieźle zasypane, więc na pewno nie było to niedawno. Niemniej nawet te zasypane ślady ułatwiały wędrówkę. A pogoda robiła się coraz lepsza. Cisza, spokój, cudowne, świeże, zimne powietrze, wspaniałe widoki. Wyskakująca kilkanaście metrów ode mnie sarna tak mnie zaskoczyła, że tylko patrzyłam jak wmurowana, gdy spokojnie oddalała się w swoją stronę i nawet nie przyszło mi do głowy, by sięgać po telefon i robić zdjęcie. Ale nic straconego, dla mieszczucha to był tak niezapomniany widok, że nie potrzebuję fotografii, by o tym pamiętać, każdą sekundę mogę odtworzyć w pamięci niczym film :)




W końcu jednak dotarłam do miejsca, gdzie albo poprzedni wędrowiec nie dotarł, albo rozumnie zrezygnował, bądź też spora ilość śniegu zasypała drogę. Problem w tym, że tu akurat było stromo pod górę. Spróbowałam wejść, a tu nie dość że śniegu do kolan, to jeszcze zjeżdżam równo, bo pod spodem oblodzone kamienie. Cóż, poddaje się tylko jeśli wyczerpię plany od „a” do „z”. Czas zatem na plan „b”. Od dwóch wypraw taszczę na wszelki wypadek w plecaku raczki, tania wersja, parę kolców na krzyż. Teraz czas je przetestować. Ale nakładanie raczków w domu, na ściągniętego buta, to nie to samo co nakładanie go na buta ośnieżonego, stojąc na górce, z plecakiem i kijkami w ręku. Dobrze, że nikt mnie nie widział, bo miałby ubaw po uszy :) Jakoś się udało i zaczęłam mozolna wspinaczkę. I to naprawdę mozolną, bo musiałam walczyć o każdy krok. Tu wyszedł minus samotnej wyprawy, gdyby mi się coś stało, to nie wiem kiedy doczekałabym się pomocy. Tak więc bardzo ostrożnie, upewnić się, że kijek ma dobre podparcie, upewnić się, że drugi tak samo, postawić jedną stopę, spróbować, czy się nie zsuwa, delikatnie się dźwignąć asekurując drugą stopą ii dopiero po upewnieniu się, że jest ok, dostawić drugą stopę. I tak przez jakieś dwie godziny… Tak, ten krótki fragment, naprawdę zajął mi tyle czasu, a wymęczył tak, że gdy stanęłam na górze, to tylko piękne widoki skłoniły mnie do dalszego przebierania nogami. 



Dotarłam do Gaików umęczona jak dziki osioł, z mocnym postanowieniem, że zwijam się z powrotem na dół, czerwonym szlakiem na Bielsko-Biała Straconka. Dopiero teraz spotkałam innego wędrowca, do tej pory szlak był puściutki. Dodatkowo szlak był tu nieźle przetarty, szło się całkiem wygodnie. No, ale zmęczona byłam tak, że nawet chodzenie po płaskim mnie męczyło, a jeszcze trzeba dojść z powrotem. Ale te widoki...



Ruszyłam w drogę powrotną, ale pogoda zrobiła się jak marzenie i z zachwytu co chwilę przystawałam nie mogąc się napatrzeć i cykając kolejne fotki. Żal było schodzić, było w miarę wcześnie, dopiero koło południa. Zachwyt zwyciężył nad zmęczeniem i cofnęłam się, postanowiwszy dotrzeć jednak na Hrobaczą Łąkę. Droga nieco mi się przeciągnęła z powodu ilości robionych zdjęć, ale jak tu nie uwieczniać na pamiątkę takich cudownych widoków :)



Im bliżej Hrobaczej, tym więcej ludzi. Pewnie w sobotę nie idzie tu szpilki wetknąć, ale w piątkowe popołudnie mijało się po prostu dość regularnie małe grupki. Dotarłszy na Hrobaczą Łąkę, jak zwykle zignorowałam schronisko i zrobiłam krótki popas na trawie, folia bąbelkowa robiła za siedzisko, termos oferował wciąż gorącą herbatę, pięknie dookoła, nawet schronisko wygląda jak jakiś domek z bajki, żyć, nie umierać.



 
W końcu trzeba było się ruszyć. Podejście na Gaiki naprawdę dało mi w kość i nauczyło szacunku do szlaku zimą, chciałam więc zapewnić sobie sporo czasu na zejście. Zatem z powrotem do Przełęczy U Panienki, a stamtąd czarnym szlakiem do Bielsko-Biała Lipnik, Pętla. Zimą, po dużej ilości śniegu, fajnie schodzi się w dół, bo nie przeszkadzają kamienie, szu, szu, szu i człowiek już ileś metrów w dole, super sprawa, tak to ja mogę godzinami, a jeszcze znajdzie się czas, by robić kolejne fotki przy podziwianiu zimowej odsłony przyrody. 



Dopóki szlak czarny i żółty biegły razem, szlak był przetarty. Wkrótce jednak się rozdzieliły, i oczywiście, ten czarny był mniej popularny i nieźle zasypany. Ale w dół to nie problem, tyle że spodnie miałam już białe, zamiast niebieskich, do kolan. Znów sama na szlaku, przez las, w dół. Całkiem przyjemnie.




Gdy czarny szlak zbliżył się już do ludzkich domostw, zaczęły się schody. Dwie zaspy śniegu po bokach, miejscami prawie do mojego pasa, i wąziutka ścieżeczka wyżłobiona przez wodę. Szło się tam bardzo ciężko, trudno było stawiać stopy, bardzo nierówny teren. Co się namęczyłam, to moje. Potem było już spokojnie, szlak wiódł asfaltem między domami, gdzieś z boku szumiał jakiś potoczek, obszczekało mnie ileś psów stróżujących, wyminęło kilka samochodów, przed którymi trzeba było uciekać na oblodzone pobocze, ale w końcu cała i zdrowa dotarłam do przystanku autobusowego. Autobus , jak na zamówienie, właśnie podjechał, godzina jeszcze młoda, dopiero 14:30, super, niedługo będę w domu. Taaak, niezmotoryzowany wędrowiec, który porusza się komunikacją miejską, musi liczyć się z tym, że powrót może się opóźnić. O 10 minut minęłam się z pociągiem powrotnym i musiałam ponad godzinę czekać na następny, a potem jeszcze na autobus. Do domu dotarłam po 18…

Podsumowując, zima na górskim szlaku jest zdradliwa. Szlak przetarty jest dla każdego, nieprzetarty wyzuje cię ze wszystkich sił i grozi wypadkiem. Raczki to element niezbędnego wyposażenia, nawet na przetartym szlaku szło mi się dzięki nim łatwiej. Szczerze doradzam nie powielanie mojej głupoty i jeśli okaże się, że wchodzenie jest trudniejsze niż się przewidywało, a nie ma się choć jednego kompana do towarzystwa, to lepiej zrezygnować. Moja wspinaczka znalazła szczęśliwe zakończenie, ale z perspektywy czasu oceniam ją jako piramidalną głupotę. Jeden błędny krok i złamana lub zwichnięta kończyna, a jeśli pechowo zsunęłabym się w dół po ostrej stromiźnie, to mogło skończyć się jeszcze gorzej. Zima w górach jest przepiękna, nawet mieszczuch, czy inny „zielony” osobnik nie musi rezygnować z wypraw na górskie szlaki, ale doradzam mocno, i sama zamierzam się do tego zastosować, szlaki bardziej popularne i przetarte.

Przy okazji, wiem już czemu bardziej doświadczeni wędrowcy w kółko piszą o stuptutach… A mianowicie dlatego, że, gdy do nieprzemakalnych butów nasypie ci się śnieg, to przy każdym kroku zaczyna być słychać takie urocze „chlup, chlup” :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz